O zniesieniu pracy

„O zniesieniu pracy” (Abolition of Work) to esej amerykańskiego filozofa Boba Blacka, który powstał w 1980 r. jako przemowa, a w wersji poszerzonej ukazał się drukiem w 1985 r.

Z angielskiego przełożył i przypisami opatrzył Paweł Hadrian


Nikt nie powinien pracować.

Praca jest źródłem prawie całego nieszczęścia na świecie. Niemal całe zło bierze się z tego, że musimy pracować i żyjemy w świecie stworzonym do pracowania. Aby przestać cierpieć, musimy przestać pracować.

To nie znaczy, że mamy przestać cokolwiek robić. Oznacza to natomiast, że mamy stworzyć nowy styl życia oparty na zabawie; innymi słowy dokonać ludycznej rewolucji. Przez słowo “zabawa” rozumiem też świętowanie, kreatywność, konwiwialność[1], komensalizm[2], a nawet sztukę. Zabawa to coś więcej niż dziecinne igraszki, jak istotne by one nie były. Wzywam zatem wszystkich do zaznania ogólnej radości i nieumiarkowanej obfitości przygód. Zabawa nie jest pasywna. Bez wątpienia wszyscy potrzebujemy trochę się polenić, niezależnie od dochodu czy zawodu, ale kiedy już wyleczymy się z wyczerpania spowodowanego pracą, prawie wszyscy chcemy działać.

Życie ludyczne jest kompletnie niekompatybilne z obecną rzeczywistością. Tym gorzej dla “rzeczywistości”, czarnej dziury, która wysysa z nas resztki sił witalnych, jakie nam jeszcze w życiu zostały i odróżniają je od li tylko przetrwania. Co ciekawe – a może i nie – wszystkie dotychczasowe ideologie są konserwatywne, bo wierzą w pracę. Niektóre z nich, jak marksizm czy większość odłamów anarchizmu, wierzą w pracę wyjątkowo żarliwie, bo niespecjalnie mają w co wierzyć.

Liberałowie mówią, że trzeba skończyć z nierównościami w zatrudnieniu. Ja mówię, że trzeba skończyć z zatrudnieniem. Konserwatyści popierają prawo do pracy. A ja, jak krnąbrny zięć Karola Marksa, Paul Lafargue, popieram prawo do lenistwa. Lewica opowiada się za pełnym zatrudnieniem. Wzorem surrealistów – tyle że ja mówię serio – opowiadam się za pełnym bezrobociem. Trockiści agitują za permanentną rewolucją. Ja agituję za permanentną hulanką. Ale jeśli wszyscy ideologowie opowiadają się za pracą (a tak właśnie jest) – to dlatego, że chcą, by ktoś zrobił za nich robotę – to dlatego trudno im się do tego przyznać. Będą się ciągle rozwodzić o płacach, czasie i warunkach pracy, wyzysku, produktywności, rentowności. Chętnie porozmawiają o wszystkim, tylko nie o pracy. Eksperci, którzy podejmują się myślenia za nas, rzadko kiedy dzielą się swoimi wnioskami dotyczącymi pracy, chociaż stanowi ona tak istotny element naszego życia. Kłócą się za to o szczegóły. Związki zawodowe i zarządy zgadzają się co do tego, że powinniśmy sprzedawać czas naszego życia w zamian za przetrwanie, targują się tylko o cenę. Marksiści uważają, że naszymi szefami powinni być biurokraci. Libertarianie chcieliby, żeby szefami byli biznesmeni. Feministkom jest wszystko jedno, kto będzie szefem, byle była to kobieta. Wyraźnie widać, że te ideologiczne przekupki różnią się znacząco co do tego, jak podzielić się łupami. Równie jasno widać, że nikomu z nich nie przeszkadza władza jako taka i że chcą, byśmy pracowali.

Możecie się zastanawiać, czy mówię poważnie, czy żartuję. Mówię poważnie i żartuję. Bycie ludycznym to nie to samo, co bycie zabawnym. Zabawa nie musi być wyłącznie frywolna, choć frywolność to nie trywialność; często powinniśmy traktować frywolność poważnie. Chciałbym żeby życie było grą, ale grą o wysoką stawkę. Chcę grać na serio.

Alternatywą dla pracy nie jest jedynie bezczynność. Ludyczność to nie to samo, co bycie wiecznie ululanym. Cenię sobie stan odrętwienia, ale jest on najbardziej satysfakcjonujący, gdy przeplata się z innymi przyjemnościami i zajęciami. Nie promuję też zarządzanego, poddanego rygorowi czasu zaworu bezpieczeństwa zwanego „wypoczynkiem”; daleko mi do tego. Wypoczynek to nie-praca na rzecz pracy. Wypoczynek to czas poświęcony na regenerację po pracy i na szaleńczej lecz daremnej próbie zapomnienia o pracy. Wielu ludzi wraca z wakacji tak wykończonymi, że nie mogą się doczekać powrotu do pracy by móc odpocząć. Zasadnicza różnica między pracą i wypoczynkiem jest taka, że w pracy przynajmniej płacą za alienację i wycieńczenie.

Nie bawię się w definicyjne gierki. Jeżeli mówię, że chcę zniesienia pracy, to mam na myśli dokładnie to co mówię, natomiast chcę powiedzieć to, co mam na myśli, definiując moją terminologię w sposób powszechnie zrozumiały. Moją podstawową definicją pracy jest praca przymusowa, czyli obowiązkowa produkcja. Oba te elementy są niezbędne. Praca jest wymuszona środkami ekonomicznymi lub politycznymi, marchewką lub kijem. (Marchewka może też być kijem, w zależności od środka wymuszenia.) Nie każdy akt wytwarzania jest pracą. Praca nigdy nie jest wykonywana sama dla siebie, ale po to, by dać jakiś produkt lub efekt, dzięki któremu pracownik (lub najczęściej ktoś inny) coś zyskuje. Tym właśnie jest praca. Definiować ją to znaczy nią gardzić. Jednak rzeczywistość jest jeszcze gorsza niż ta definicja. Dynamika dominacji właściwa pracy z czasem eskaluje. W zaawansowanych, opartych na pracy społeczeństwach, w tym we wszystkich społeczeństwach przemysłowych, czy to kapitalistycznych czy też “komunistycznych”, praca nabiera coraz więcej cech, czyniących ją coraz bardziej odrażającą.

Zazwyczaj – i jeszcze bardziej tyczy się to krajów „komunistycznych” niż kapitalistycznych, gdzie państwo jest w zasadzie jedynym pracodawcą i każdy jest pracownikiem – praca to zatrudnienie, czyli praca najemna, co oznacza sprzedawanie samego siebie na raty. 95% Amerykanów, którzy pracują, pracuje dla kogoś (lub czegoś) innego. Na Kubie, w Chinach lub w jakimkolwiek innym alternatywnym modelu, ta liczba zbliża się do 100%. Tylko ufortyfikowane chłopskie bastiony Trzeciego Świata – Meksyk, Indie, Brazylia, Turcja – mają chwilowo więcej osób trudniących się rolnictwem, które i tak podtrzymują mającą kilka tysięcy lat umowę wszystkich ludzi pracy, płacenie podatków (= okup) na rzecz państwa lub najem od pasożytów, właścicieli ziemskich w zamian za pozostawienie we względnym spokoju [w innych kwestiach]. Nawet ta niezbyt korzystna umowa zaczyna nieźle wyglądać. Wszyscy zatrudnieni w przemyśle (i biurach) są pracownikami i są pod jakąś formą nadzoru, która zapewnia ich poddaństwo.

Jednak współczesna praca implikuje dużo gorsze rzeczy. Ludzie nie tylko pracują, oni mają “pracę”. Jedna osoba wykonuje cały czas jedno produktywne zadanie bo-tak. Nawet jeżeli zadanie jest samo w sobie interesujące (coraz większa liczba prac nie jest) to jego wyjątkowa monotonia wysysa z niego ludyczny potencjał. “Praca”, która mogłaby zaangażować energię kilku osób przez jakiś rozsądny czas sprawiając im frajdę, staje się udręką dla tych, którzy muszą wykonywać ją przez czterdzieści godzin tygodniowo, bez wpływu na to jak należy ją wykonywać, dla zysku właścicieli, którzy nic nie wnoszą do projektu i nie rozdzielają zadań oraz pracy tym, którzy faktycznie muszą ją wykonywać. Oto prawdziwy świat pracy: świat biurokratycznych omyłek, dyskryminacji i molestowania seksualnego, twardogłowych szefów wykorzystujących swoich podwładnych robiących za kozły ofiarne, którzy to – ze wszystkich racjonalno-technicznych powodów – powinni rozdawać karty. W realnym kapitalizmie maksymalizacja produktywności i zysku uzasadnia wymóg zorganizowanej kontroli.

Degradacja, której doświadcza w pracy większość pracowników, jest sumą różnych upokorzeń, które możemy określić mianem „dyscypliny”. Foucault skomplikował to dość proste zjawisko. Dyscyplinę tworzy totalność totalitarnych środków kontroli miejsca pracy – kamery przemysłowe, powtarzalność pracy, narzucone tempo, kwoty produkcyjne, śledzenie czasu pracy, itd. Dyscyplina jest tym co łączy fabrykę, biuro, sklep z więzieniem, szkołą, szpitalem psychiatrycznym. Jest to tym bardziej przerażające, że dotychczas niespotykane. Wykraczało to poza możliwości demonicznych tyranów z dawnych lat jak Neron, Dżyngis Chan czy Iwan Groźny. Mimo gorących chęci nie mieli oni możliwości technicznych by kontrolować swoich poddanych tak mocno jak robią to dzisiejsi dyktatorzy. Dyscyplina jest diabolicznym współczesnym środkiem kontroli, jest wrzodem innowacji, którego należy wyciąć przy najbliższej nadarzającej się okazji.

Taka właśnie jest “praca”. Zabawa jest czymś zupełnie innym. Zabawa jest zawsze dobrowolna. To co mogłoby być zabawą, wykonywane pod przymusem staje się pracą. To aksjomat. Bernie de Koven zdefiniował zabawę jako “zawieszenie konsekwencji”. To nie do przyjęcia jeżeli wynika z tego, że zabawa jest pozbawiona konsekwencji. Nie chodzi o to, że gra jest pozbawiona konsekwencji. To by było poniżające dla zabawy. Chodzi o to, że ewentualne konsekwencje są gratisem. Zabawa i dawanie są ze sobą blisko spokrewnione, są behawioralnymi i transakcyjnymi aspektami tego samego impulsu, instynktu zabawy. Dzielą tę samą arystokratyczną pogardę dla rezultatów. Gracz dlatego gra, że coś z tego ma. Jednakże główną nagrodą jest doświadczenie samej aktywności (czymkolwiek by ona nie była). Niektórzy wnikliwi badacze zabawy, jak Johan Huizinga (Homo Ludens), definiują ją jako grę lub przestrzeganie reguł. Szanuję erudycję Huizingi ale zdecydowanie odrzucam jego ograniczenia. Jest wiele gier (szachy, baseball, Monopol, brydż), które rządzą się zasadami, jest w nich jednak więcej zabawy niż tylko sama rozgrywka. Rozmowa, seks, taniec, podróże – te praktyki nie rządzą się żadnymi regułami a jednak są zabawą, bo co innego jak nie one. Do tego można przecież bawić się regułami równie łatwo jak innym rzeczami.

Praca to kpina z wolności. Oficjalna linia jest taka, że wszyscy mamy prawa i żyjemy w demokracji. Pozostali nieszczęśnicy, którzy nie znają wolności, tak jak my, mieszkają w państwach policyjnych. Te ofiary wykonują rozkazy bo-tak, jak arbitralne by one nie były. Władza wszystkich inwigiluje. Państwowi biurokraci kontrolują prawie każdą sferę życia. Urzędnicy, którzy to robią są odpowiedzialni tylko przed swoimi przełożonymi, publicznymi lub prywatnymi. Tak czy inaczej, sprzeciw i nieposłuszeństwo są karane. Informatorzy regularnie donoszą władzom. Wszystko to powinno być naganne.

I takie właśnie jest, choć to nic innego jak opis współczesnego miejsca pracy. Liberałowie, i konserwatyści, i libertarianie, którzy tak psioczą na totalitaryzm, są oszustami i hipokrytami. W każdej umiarkowanie zdestalinizowanej dyktaturze jest więcej wolności niż w zwykłym amerykańskim miejscu pracy. W biurze czy fabryce znajdziesz ten sam rodzaj hierarchii i dyscypliny, co w więzieniu czy klasztorze. W rzeczywistości, jak wykazał m.in. Foucault, więzienia i fabryki pojawiły się mniej więcej w tym samym czasie, a ich operatorzy świadomie zapożyczyli od siebie nawzajem techniki kontroli. Pracownik jest niewolnikiem w niepełnym wymiarze godzin. Szef mówi, kiedy się pojawić, kiedy wyjść i co w międzyczasie robić. Mówi ci, ile pracy musisz wykonać i jak szybko. W kontroli może posunąć się do upokarzających skrajności, regulując, jeśli ma na to ochotę, ubiór, który nosisz lub jak często chodzisz do łazienki. Poza kilkoma wyjątkami może cię zwolnić z dowolnego powodu lub bez powodu. Śledzi cię za pomocą donosicieli i przełożonych, gromadzi teczki na temat każdego pracownika. Dyskutowanie nazywa się „niesubordynacją”, tak jak gdyby pracownik był niegrzecznym dzieckiem, i nie tylko zwalnia cię z pracy, ale też uniemożliwia uzyskanie zasiłku dla bezrobotnych. Warto zauważyć, że bez ich przyzwolenia, dzieci w domu i w szkole są traktowane w podobny sposób, co w ich przypadku jest tłumaczone rzekomą niedojrzałością. Jak to świadczy o ich rodzicach i nauczycielach, którzy pracują?

Ten poniżający system dominacji, który opisałem rządzi połową dnia, tak w przypadku większości kobiet jak i zdecydowanej większości mężczyzn, dzieje się tak od dziesięcioleci przez większą część życia. Mimo tego, że zazwyczaj można nazwać nasz system demokracją lub kapitalizmem lub – jeszcze lepiej – industrializmem to jego prawdziwe nazwy to faszyzm fabryczny i oligarchia biurowa. Każdy, kto mówi, że ci ludzie są „wolni”, kłamie lub jest głupi. Jesteś tym, co robisz. Jeżeli wykonujesz nudną, głupią, monotonną pracę, zapewne skończysz jako nudna, głupia i monotonna osoba. Praca jest o wiele lepszym wytłumaczeniem pełzającej wszem kretynizacji niż nawet tak istotne mechanizmy ogłupiania, jak telewizja i edukacja. Ludzie, którzy przez całe swoje życie są władani, ze szkoły trafiają do pracy, na początku umieszczeni przez rodzinę w szufladkach, a potem w domu opieki, są przyzwyczajeni do hierarchii i psychicznie zniewoleni. Ich zdolność do autonomii jest tak szczątkowa, że ​​strach przed wolnością jest jedną z ich niewielu racjonalnie uzasadnionych fobii. Tresura w pracy przenosi się na rodziny, które to właśnie oni zakładają powielając ten system, a także na politykę, kulturę i całą resztę. Gdy w pracy wyssiesz z ludzi witalność, pewnie będą się już we wszystkim liczyć z hierarchią i technokratyczną wiedzą. Są do tego przyzwyczajeni.

Jesteśmy tak blisko świata pracy, że nie dostrzegamy, co z nami robi. Musimy polegać na zewnętrznych obserwatorach z innych czasów lub kultur, aby zdać sobie sprawę ze skrajności i patologii naszej obecnej sytuacji. W przeszłości „etyka pracy” byłaby niezrozumiała i być może Weber dobrze dedukował łącząc jej pojawienie się z religią, kalwinizmem, który gdyby pojawił się dzisiaj, a nie cztery wieki temu, od razu i zgodnie z prawdą określony by został jako sekta. Tak czy inaczej, musimy zaczerpnąć z mądrości Antyku, by spojrzeć na pracę z odpowiedniej perspektywy. Starożytni widzieli pracę taką, jaka jest, i ich poglądy przetrwały, pomimo kalwińskich oszołomów, dopóki nie zostały obalone przez industrializm – ale nie przed otrzymaniem poparcia jego proroków.

Załóżmy przez chwilę, że praca nie zamienia ludzi w otępiałych poddanych. Załóżmy, na przekór twierdzeniom psychologii i ideologii jej piewców, że nie ma żadnego wpływu na kształtowanie się osobowości. Załóżmy też, że praca nie jest tak nudna, męcząca i upokarzająca jaką naprawdę jest. Nawet wtedy, praca będzie kpiną ze wszystkich humanistycznych i demokratycznych dążeń, tylko z tego powodu, że uzurpuje sobie prawo do tak znacznej części naszego czasu. Sokrates powiedział kiedyś, że pracownicy fizyczni są złym materiałem na przyjaciół i obywateli ponieważ nie mają czasu na wypełnianie swoich przyjacielskich i obywatelskich powinności. Miał rację. Z powodu pracy, nie ważne jakiej, wciąż patrzymy na zegarki. Jedyna rzecz “wolna” w tzw. wolnym czasie to wolność od wynagrodzenia. Czas wolny to w większości czas poświęcony na przygotowanie się do pracy, dojazd do pracy, powrót z pracy i odpoczynek po pracy. Czas wolny jest eufemizmem określającym osobliwy sposób, w jaki praca, jako czynnik produkcji, nie tylko transportuje się na własny koszt do i z miejsca pracy, ale także bierze na siebie odpowiedzialność za własne utrzymanie i naprawy. Węgiel i stal tego nie robią. Tokarki i maszyny do pisania tego nie robią. Nic dziwnego, że Edward G. Robinson w jednym ze swoich gangsterskich filmów krzyczał: „Praca jest dla frajerów!”

Tak Platon, jak i Ksenofont przypisują Sokratesowi i podzielają jego świadomość destrukcyjnego wpływu pracy na robotnika jako obywatela i człowieka. Herodot zidentyfikował pogardę dla pracy jako atrybut klasycznych Greków u szczytu ich kultury. Weźmy tylko jeden przykład z Rzymu, Cyceron powiedział, że „kto sprzedaje swoją pracę za pieniądze, sprzedaje samego siebie i staje w szeregach niewolników”. Taka szczerość to obecnie rzadka cecha, jednak współczesne społeczeństwa prymitywne, na które zwykle patrzymy z wyższością, oświeciły swym przykładem zachodnich antropologów. Według Pospíšila, Kapauku z Irianu Zachodniego wyznają koncepcję życiowej równowagi, dlatego też pracują tylko co drugi dzień, dzień odpoczynku przeznaczony jest „aby odzyskać utraconą moc i zdrowie”. Nasi przodkowie, nawet jeszcze w XVIII wieku, kiedy tak daleko im było do naszych obecnych kłopotów, przynajmniej byli świadomi tego, o czym zapomnieliśmy, sedna industrializacji. Uświęcony rytuał “Świętego Poniedziałku”[3] – ustanowił de facto pięciodniowy tydzień pracy na 150-200 lat przed jego prawną konsekracją – był solą w oku pierwszych właścicieli fabryk. Dużo czasu minęło nim poddali się tyranii dzwonu, poprzednika zegara odmierzającego czas. W rzeczywistości przez całe jedno lub nawet dwa pokolenia trzeba było zastąpić dorosłych mężczyzn kobietami przyzwyczajonymi do posłuszeństwa oraz dziećmi, które można było ukształtować tak, by odpowiadały potrzebom industrializacji. Nawet wyzyskiwane chłopstwo ancien régime’u wydarło dla siebie sporo czasu wolnego od pracy na rzecz swoich posiadaczy. Według Lafargue’a jedna czwarta kalendarza francuskiego chłopstwa to były niedziele i święta, a dane Czajanowa z czasów carskiej Rosji – niezbyt postępowego społeczeństwa – pokazują, że czwarta lub piąta część chłopskich dni poświęcona była odpoczynkowi. Kontrola na rzecz produktywności stawia nas, oczywiście daleko, w tyle za tymi zacofanymi społeczeństwami. Wyzyskiwani mużycy[4] zastanawialiby się, dlaczego ktokolwiek z nas w ogóle pracuje. My też powinniśmy.

Aby w pełni zrozumieć ogrom naszego upadku, rozważmy najwcześniejszy stan ludzkości, bez rządu i własności, kiedy wędrowaliśmy jako łowcy-zbieracze. Hobbes przypuszczał, że życie było wtedy paskudne, brutalne i krótkie. Inni zakładają, że życie było rozpaczliwą, nieustanną walką o przetrwanie, wojną toczoną z surową Naturą, ze śmiercią i katastrofami czekającymi na pechowców lub każdego, kto nie był w stanie sprostać wyzwaniu walki o byt. Tak naprawdę, wszystko to było projekcją obaw o upadek władzy rządowej w społeczeństwach, które nie były gotowe na to by sobie bez niej poradzić, jak właśnie Anglia Hobbesa w czasach wojny secesyjnej. Rodacy Hobbesa zetknęli się już z alternatywnymi formami organizacji społecznej, które prezentowały inny styl życia – zwłaszcza w Ameryce Północnej – był on jednak zbyt odległy od ich doświadczenia, by mógł być zrozumiany. (Niższe klasy, bliższe stanem Indianom, rozumiały go lepiej i często uważały za atrakcyjny. Przez cały XVII wiek angielscy osadnicy uciekali do plemion indiańskich lub pojmani na wojnie odmawiali powrotu do kolonii. Natomiast do osad białych uciekło tyle Indian co Niemców z RFNu wspięło się na Bur Merliński od zachodniej strony). Jak wykazał anarchista Kropotkin w swojej książce Pomoc wzajemna jako czynnik rozwoju, wersja darwinizmu „przetrwanie najsilniejszych” – wersja Thomasa Huxleya – była lepszym opisem warunków ekonomicznych panujących w wiktoriańskiej Anglii niż doboru naturalnego. (Kropotkin był naukowcem – geografem – który miał wiele mimowolnych okazji do pracy w terenie podczas zesłania na Sybir: wiedział, o czym mówi). Podobnie jak większość teorii społecznych i politycznych, historia opowiedziana przez Hobbesa i jego następców była tak naprawdę nieświadomą autobiografią.

W artykule zatytułowanym „The Original Affluent Society”, analizując dane na temat współczesnych łowców-zbieraczy, antropolog Marshall Sahlins obalił mit Hobbesa. Pracują dużo mniej niż my, a ich pracę trudno odróżnić od tego, co uważamy za zabawę. Sahlins doszedł do wniosku, że „łowcy i zbieracze pracują mniej niż my; i zamiast nieustannej harówki, wyprawy po żywność obfitują w przerwy, są pełne czasu wolnego, a w ciągu dnia przypada na jednego mieszkańca większa ilość snu niż w jakimkolwiek innej formie organizacji społecznej”. Pracowali średnio cztery godziny dziennie, zakładając, że w ogóle „pracują”. Jak mniemamy ich „praca” była pracą wykwalifikowaną wykorzystującą ich osobiste zdolności fizyczne i intelektualne; Sahlins twierdzi, że niewykwalifikowana praca na dużą skalę jest niemożliwa poza industrializmem. Tym samym była ona jedyną sytuacją wyczerpującą definicję zabawy Fryderyka Schillera, gdzie jednostka całkowicie realizuje swe człowieczeństwo, w pełni umożliwiając „zabawę” obu aspektom swej dualistycznej natury, myśleniu i odczuwaniu. Jak to ujął: “Zwierze pracuje, jeśli brak jest sprężyną jego działania, a bawi się, jeśli sprężyna tą jest bogactwo siły, jeśli nadmierna żywotność sama pobudza się do działania.”[5] (Wersja nowoczesna – wątpliwie rozwojowa – to przeciwstawienie motywacji „braku” i „wzrostu” Abrahama Maslowa). Nawet Marks, który należy (przy wszystkich swoich dobrych intencjach) do panteonu produktywizmu, zauważył, że “królestwo wolności zaczyna się faktycznie dopiero tam, gdzie kończy się praca, którą dyktuje nędza i celowość zewnętrzna.”[6] Sam jakoś nigdy nie mógł się przekonać do tego, by uznać ten zbieg okoliczności za to czym jest naprawdę, zniesieniem pracy – to raczej nienormalne być jednocześnie pro-pracowniczym i przeciwko pracy – ale my możemy to zrobić.

Dążenie do cofnięcia się lub zrobienia kroku naprzód ku życiu bez pracy jest widoczne w każdym poważnym opracowaniu dotyczącym historii społecznej lub kultury Europy przedindustrialnej, wśród nich England in Transition M. Dorothy George i Popular Culture in Early Modern Europe Petera Burke’a. Równie istotny jest esej Daniela Bella “Praca i jej gorycze”, pierwszy tekst, jak mi się zdaje, odnoszący się tak obszernie do “buntu przeciwko pracy” i, gdyby został zrozumiany, stanowiłby istotną korektę samozadowolenia zwykle kojarzonego z tomem The End of Ideology, w którym został umieszczony. Zarówno krytycy jak i piewcy Bella nie zauważyli, że teza o końcu-wieku-ideologii sygnalizowała nie koniec społecznych niepokojów lecz początek nowego, nieodkrytego jeszcze etapu, który jest nieskrępowany i nieukształtowany przez ideologię. To Seymour Lipset (w Homo politicus), a nie Bell, ogłosił w tym samy czasie, że “fundamentalne problemy polityczne rewolucji przemysłowej zostały rozwiązane”[7], zaledwie na kilka lat przed tym jak post- lub wręcz meta-industrialne niezadowolenie studentów przeniosło Lipseta z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley w relatywne (i tymczasowe) zacisze Harvardu.

Jak zauważa Bell, Adam Smith w Bogactwie narodów, mimo całego swojego entuzjazmu dla rynku i podziału pracy, był bardziej świadomy (i bardziej uczciwy wobec) ciemnej strony pracy niż Ayn Rand, ekonomiści ze szkoły chicagowskiej czy ktokolwiek inny ze współczesnych epigonów Smitha. Jak zauważył Smith: “codzienne zajęcia wyrabiają u większości ludzi inteligencję. Człowiek, który spędza całe swe życie wykonując kilka prostych czynności […] nie ma okazji rozwinąć swej inteligencji […] i staje się na ogół tak ograniczony i ciemny, jak tylko stać się może istota ludzka.”[8] Oto, w kilku dosadnych słowach, moja krytyka pracy. Bell, pisząc w 1956, Złotym Wieku eisenhowerowskiej imbecyliady i amerykańskiego samozadowolenia, wskazał problem niezorganizowanego i nieorganizowalnego marazmu lat 1970. taki, którego żadna opcja polityczna nie jest w stanie zaprząc do swoich celów, wskazany w raporcie Work in America Departamentu Zdrowia, Edukacji i Opieki Społecznej Stanów Zjednoczonych, ten którego nie da się wykorzystać więc należy go zignorować. Tym problemem jest bunt przeciwko pracy. Nie pojawia się on w żadnym tekście leseferystów – Miltona Friedmana, Murray’a Rothbarda, Richarda Posnera – ponieważ w ich przekonaniu it does not compute[9], jak to mawiali w “Zagubionych w kosmosie”.

Jeśli te zastrzeżenia, powodowane umiłowaniem wolności, nie przekonają utylitarnych czy nawet paternalistycznych humanistów, to są też inne, których już nie mogą zlekceważyć. Praca jest niebezpieczna dla zdrowia, by posłużyć się tytułem książki.[10] W rzeczywistości praca jest masowym morderstwem wręcz ludobójstwem. Bezpośrednio lub pośrednio praca zabije większość ludzi, którzy przeczytają te słowa. W tym kraju ginie corocznie w pracy od 14 000 do 25 000 osób. Ponad dwa miliony zostaje niepełnosprawnymi. Co roku rannych jest dwadzieścia do dwudziestu pięciu milionów. Dane te opierają się na bardzo konserwatywnym podejściu do tego co wyczerpuje znamiona wypadku przy pracy. Dlatego nie uwzględniają pół miliona przypadków chorób zawodowych każdego roku. Zajrzałem do jednego z podręczników medycznych o chorobach zawodowych, miał on 1 200 stron. A to tylko wierzchołek góry lodowej. Dostępne statystyki uwzględniają oczywiste przypadki, takie jak 100 000 górników, którzy cierpią na pylicę płuc, z których 4 000 umiera każdego roku. To, czego nie pokazują statystyki, to fakt, że dziesiątkom milionów ludzi praca skróciła życie – a to przecież oznacza właśnie zabójstwo. Pomyśl o lekarzach, którzy zapracowują się na śmierć po pięćdziesiątce. Pomyśl o tych wszystkich innych pracoholikach.

Nawet jeżeli nie zginiesz lub nie zostaniesz okaleczony podczas pracy, równie dobrze może ci się to przydarzyć w drodze do i z pracy, podczas szukania pracy lub gdy próbujesz o pracy zapomnieć. Zdecydowana większość poszkodowanych w wypadkach drogowych wykonuje jedną z tych wymuszonych przez pracę czynności lub pada ofiarą tych, którzy to robią. Do tego obszernego bilansu ofiar należy dodać jeszcze ofiary motoryzacyjno-przemysłowego zanieczyszczenie środowiska oraz, powodowanych pracą, alkoholizmu i narkomanii. Zarówno nowotwory jak i choroby serca są schorzeniami cywilizacyjnymi, których pośrednich i bezpośrednich przyczyn należy doszukiwać się w pracy.

Praca zatem instytucjonalizuje zabójstwo jako sposób na życie. Ludzie myślą, że Kambodżanie mieli bzika na punkcie wzajemnej eksterminacji, ale czy my się od nich jakoś specjalnie różnimy? Reżim Pol-Pota miał przynajmniej jakąś, co prawda dość mglistą, wizję egalitarnego społeczeństwa. Zabijamy sześciocyfrowe ilości osób, aby sprzedawać ocalałym Big Maci i Cadillaki. Te nasze czterdzieści czy pięćdziesiąt tysięcy zabitych w wypadkach drogowych to są ofiary, a nie męczennicy. Umarli nadaremno – a raczej umarli za pracę. Lecz praca to nie jest coś za co warto umierać.

Gospodarka kontrolowana przez państwo nie jest rozwiązaniem. Praca jest, jeśli cokolwiek nie jest, bardziej niebezpieczna w krajach socjalistycznych niż tutaj. Tysiące rosyjskich robotników zginęło lub zostało rannych podczas budowy moskiewskiego metra. Czarnobyl i inne ukrywane do niedawna radzieckie katastrofy nuklearne powodują, że Times Beach[11] i Three Mile Island[12] – ale nie Bhopal[13] – wyglądają jak szkolne próby alarmów przeciwlotniczych. Z drugiej strony tak modna dziś deregulacja zapewne nie pomoże, a prawdopodobnie zaszkodzi. Z punktu widzenia m.in. bezpieczeństwa i higieny pracy, praca miała swój najbardziej niechlubny okres w czasach gdy gospodarce najbliżej było do wizji leseferystów. Historycy, tacy jak Eugene Genovese, przekonywali, że – jak twierdzili apologeci niewolnictwa sprzed wojny secesyjnej – pracownicy najemni w fabrykach Ameryki Północnej i Europy byli w gorszej sytuacji niż niewolnicy na plantacjach amerykańskiego południa. Żadne przetastowania pomiędzy biurokratami i biznesmenami nie robią zbyt wielkiej różnicy w miejscu produkcji. Poważne wdrożenie nawet tych mało klarownych przepisów, do których egzekwowania teoretycznie zobligowana jest Agencja Bezpieczeństwa i Zdrowia w Pracy[14], doprowadziłoby do zastoju gospodarki. Stróżom prawa to najwyraźniej pasuje bo nawet nie próbują się rozprawić z większością bandziorów.

To, co do tej pory powiedziałem, nie powinno budzić kontrowersji. Wielu pracowników ma dość pracy. Wysokie wskaźniki dotyczące nieobecności w pracy, rotacji pracowników, kradzieży i sabotażu w miejscu pracy, dzikich strajków i uchylania się od obowiązków wciąż rosną. Może i jest pewien ruch w kierunku świadomego, a nie tylko instynktownego odrzucenia pracy, jednak wśród szefów i ich agentów panuje przekonanie, powszechne także wśród samych pracowników, że sama praca jest konieczna i nieunikniona.

Nie zgadzam się z tym. Obecnie możliwe jest zniesienie pracy i zastąpienie jej, o ile służy pożytecznym celom, mnóstwem nowego rodzaju swobodnych zajęć. Aby znieść pracę musimy podejść do tego dwutorowo, ilościowo i jakościowo. Z jednej strony, pod względem ilościowym, musimy znacznie ograniczyć ilość wykonywanej pracy. Obecnie większość prac jest bezużyteczna albo i gorzej więc powinniśmy się ich pozbyć. Z drugiej strony – myślę, że to jest sedno sprawy i rewolucyjne nowe odejście – musimy wziąć pozostałą użyteczną pracę i przekształcić ją w przyjemną różnorodność zabaw podobnych do gier i rzemiosła, nieodróżnialnych od innych przyjemnych rozrywek, poza tym, że dają użyteczne produkty końcowe. Z pewnością nie sprawi to, że staną się mniej atrakcyjne. Wtedy to runą wszystkie sztuczne bariery władzy i własności. Kreacja będzie mogła stać się rekreacją i wszyscy będziemy mogli przestać się siebie bać.

Nie sugeruję, że w ten sposób można uratować większość prac. Ale i tak większość z nich nie jest warta ocalenia. Tylko mały i wciąż malejący ułamek prac służy jakiemuś użytecznemu celowi niezależnemu od obrony i reprodukcji systemu pracy oraz jego politycznych i prawnych przybudówek. Trzydzieści lat temu Paul i Percival Goodmanowie oszacowali, że zaledwie pięć procent wykonywanej wówczas pracy – przypuszczalnie liczba ta, jeśli trafna, jest teraz niższa – zaspokoiłaby nasze minimalne potrzeby w zakresie jedzenia, ubrania i schronienia. Ich przypuszczenia były jedynie akademickim domysłem, lecz jego sedno jest dość czytelne: bezpośrednio lub pośrednio większość pracy służy celom nieproduktywnym, handlowi lub kontroli społecznej. Od ręki możemy uwolnić dziesiątki milionów sprzedawców, żołnierzy, menedżerów, gliniarzy, maklerów, duchownych, bankierów, prawników, nauczycieli, rentierów, ochroniarzy, speców od reklamy i wszystkich tych, którzy dla nich pracują. Zaistnieje efekt kuli śnieżnej, bo za każdym razem, gdy zwolnisz jakąś grubą rybę, uwalniasz również jej przydupasów i podwładnych. Dzięki temu gospodarka imploduje.

Czterdzieści procent siły roboczej to pracownicy umysłowi, z których większość wykonuje jedne z najnudniejszych i najgłupszych prac jakie kiedykolwiek wymyślono. Całe branże, na przykład ubezpieczenia, bankowość, nieruchomości to nic innego jak bezużyteczne przerzucanie papierów. To nie przypadek, że rośnie “trzeci sektor” gospodarki, sektor usług, gdy “drugi sektor” (wytwórczy) stoi w miejscu, a “pierwszy sektor” (rolnictwo) jest w zaniku. Ponieważ praca jest niepotrzebna, oczywiście nie tym, których władzę zabezpiecza, pracownicy są przesuwani ze względnie użytecznych stanowisk na relatywnie bezużyteczne, jako środek zapewniający porządek publiczny. Cokolwiek jest lepsze niż nic. Dlatego nie można wrócić do domu wcześniej, mimo tego, że się wcześniej skończyło. Chcą twojego czasu, na tyle dużo by cię zawłaszczyć, nawet jeżeli jego większość jest im do niczego niepotrzebna. W przeciwnym razie dlaczego w przeciągu ostatnich sześćdziesięciu lat przeciętny tydzień pracy nie uległ skróceniu o więcej niż parę minut?

Następnie możemy wziąć tasak i oprawić samą produkcję. Koniec z produkcją zbrojeniową, energią nuklearną, śmieciowym jedzeniem, dezodorantami do higieny kobiecej – i co warto powiedzieć ponad wszystko inne, koniec z przemysłem samochodowym. Okazjonalne Stanley Steamer czy Model T są do przyjęcia, lecz nie wchodzi w grę auto-erotyzm na jakim rozrosły się takie ogniska zarazy jak Detroit czy Los Angeles. Nawet specjalnie nie starając się, praktycznie rozwiązaliśmy kryzys energetyczny, kryzys klimatyczny i inne nierozwiązywalne problemy społeczne.

Finalnie musimy pozbyć się najbardziej rozpowszechnionego zajęcia, tego o najdłuższych godzinach pracy, z najniższą płacą i jednymi z najbardziej żmudnych zadań jakie są do wykonania. Mówię o gospodyniach domowych wykonujących prace domowe i opiekujących się dziećmi. Poprzez zniesienie pracy najemnej i osiągnięcie pełnego bezrobocia podważamy podział pracy ze względu na płeć. Rodzina nuklearna jaką znamy jest nieuniknioną adaptacją do podziału pracy wymuszonego nowoczesną pracą najemną. Czy się to podoba, czy nie, tak jak to było przez ostatnie jedno czy dwa stulecia, ekonomicznie uzasadnione jest by to mężczyzna przynosił do domu kawał mięsa, a kobieta wykonywałą całą tę gównianą robotę by zapewnić mu schronienie w tym bezdusznym świecie, by dzieci mogły maszerować do młodzieżowych obozów koncentracyjnych zwanych “szkołami”, przede wszystkim by wyrwać je spod matczynej spódnicy, ale też by zachować kontrolę, i o czym trzeba pamiętać, aby nabyły nawyki posłuszeństwa i punktualności tak niezbędne pracownikom. Jeżeli chcesz pozbyć się patriarchatu, pozbądź się nuklearnej rodziny, której niepłatna shadow work[15], jak nazywa ją Ivan Illich, konstytuuje system pracy, który czyni ją konieczną. Z tą anty-nuklearną strategią wiąże się zniesienie dzieciństwa i zamknięcie szkół. W tym kraju jest więcej pełnoetatowych uczniów niż pełnoetatowych pracowników. Potrzebujemy dzieci w roli nauczycieli, a nie uczniów. Mają wiele do wniesienie do ludycznej rewolucji, ponieważ lepiej się bawią niż dorośli. Dzieci nie są takie same jak dorośli, ale dzięki współzależności staną się im równe. Lukę pokoleniową może wypełnić tylko zabawa.

Nie wspomniałem jeszcze nawet o możliwości zredukowania tej niewielkiej ilości pracy, która została za pomocą automatyzacji i cybernizacji. Wszyscy ci naukowcy, inżynierowie i technicy uwolnieni od badań zbrojeniowych i planowania starzenia się produktów powinni mieć wielką frajdę z wymyślania środków eliminujących zmęczenie i trud oraz zagrożenia związane z taką działalnością jak górnictwo. Na pewno znajdą sobie też wiele innych projektów, którymi będą się mogli zabawić. Być może stworzą ogólnoświatowy inkluzywny multimedialny system komunikacji albo założą kolonie w kosmosie. Być może. Nie jestem gadżetomaniakiem. Nie chciałbym żyć w raju na przyciski. Nie chcę żeby wszystko robiły roboty niewolnicy; chcę sam robić rzeczy. Jest, jak myślę, miejsce na technologię wyręczającą nas od pracy, ale miejsce skromne. Świadectwa historyczne i prehistoryczne nie są zbyt budujące. Gdy produktywna technologia przeszła od zbieractwa i łowiectwa do rolnictwa a następnie przemysłu, ilość pracy wzrosła podczas gdy zakres umiejętności i samostanowienia skurczyły się. Dalsza ewolucja industrializmu uwydatniła to co Harry Braverman nazwał degradacją pracy. Inteligentni obserwatorzy zawsze byli tego świadomi. John Stuart Mill pisał, że wszystkie kiedykolwiek wymyślone wynalazki mające zaoszczędzić pracę nie zaoszczędziły nawet jednej roboczo-chwili. Karol Marks napisał, że “można by napisać całą historię na temat wynalazków dokonanych od 1830 r. i zastosowanych jedynie w charakterze środków wojennych kapitału przeciw buntom robotniczym.”[16] Entuzjastyczni technofile – Saint-Simon, Comte, Lenin, B. F. Skinner, zawsze byli bezwstydnymi autorytarianami, a także; co również oznacza, technokratami. Powinniśmy być bardziej niż sceptyczni wobec obietnic komputerowych mistyków. Harują jak woły; jest szansa, że gdy postawią na swoim to i reszta z nas będzie. Natomiast jeśli mają coś konkretnego do zaoferowania, co bardziej podporządkowuje się ludzkim celom niż tylko pęd ku zaawansowanej technologii, wysłuchajmy ich.

To czego naprawdę chciałbym być świadkiem to praca zamieniona w zabawę. Pierwszym krokiem jest odrzucenie koncepcji posady i zawodu. Nawet aktywności, które już mają w sobie coś ludycznego tracą większość tej ludyczności poprzez bycie zredukowanymi do tego by być pracą, którą pewne osoby, i tylko te osoby, są zmuszone wykonywać wyłączając wszystko inne. Czy to nie dziwne, że robotnicy rolni trudzą się boleśnie na polach, podczas gdy ich klimatyzowani panowie co weekend wracają do domu i krzątają się w swoich ogródkach? W systemie nieustannej hulanki doświadczymy Złotego Wieku dyletanctwa, który przyćmi Renesans. Nie będzie więcej pracy, tylko rzeczy do zrobienia i ludzie, którzy będą to robić.

Tajemnicą przekształcenia pracy w zabawę, jak wykazał Charles Fourier, jest takie zorganizowanie użytecznych zajęć, by wykorzystać to co dane osoby w danym czasie faktycznie lubią robić. Aby umożliwić im robienie tego co mogłyby lubić, wystarczającym będzie wyplenienie irracjonalności oraz wypaczeń, które trawią te aktywności jeżeli zredukować je do pracy. Ja na przykład czerpałbym przyjemność z odrobiny nauczania ale nie chcę studentów z przymusu i nie zależy mi na podlizywaniu się by dostać profesorski etat[17].

Po drugie, są rzeczy, które ludzie lubią robić od czasu do czasu, nie za długo i na pewno nie cały czas. Opieka nad dziećmi może sprawiać przyjemność przez kilka godzin choćby dla samego faktu przebywania w towarzystwie dzieci, no ale nie tak długo jak robią to rodzice. Tymczasem rodzice na pewno docenią czas tylko dla siebie, który dzięki temu dostaną, natomiast jeżeli będą oddzieleni od swego potomstwa zbyt długo zapewne zaczną się niepokoić. Te różnice pomiędzy jednostkami czynią możliwym życie w niczym nieskrępowanej zabawie. Te same zasady dotyczą wielu innych sfer aktywności, w szczególności tych pierwotnych. Dlatego tak wiele osób uwielbia gotować gdy może robić to w swoim wolnym czasie, a nie gdy tylko dostarcza paliwa ludzkim ciałom by mogły pracować.

Po trzecie – choć wszystkie te kwestie są równorzędne – niektóre rzeczy, którę są niesatysfakcjonujące jeżeli robione samemu lub w niesprzyjających okolicznościach albo pod rozkazami jaśnie pana, okazują się być przyjemnymi, choćby przez chwilę, jeżeli te okoliczności ulegną zmianie. Jest to prawdopodobnie do pewnego stopnia prawdą w przypadku wszystkich prac. Ludzie uruchamiają swoją w innym przypadku niewykorzystaną pomysłowość, by uczynić grą nawet najbardziej parszywą robotę. Aktywności, które są atrakcyjne dla jednych ludzi, nie zawsze są atrakcyjne dla innych, lecz wszyscy przynajmniej potencjalnie mają wiele zainteresowań i są zainteresowani wieloma rzeczami. Jak to się mówi, “wszystkiego trzeba spróbować”. Fourier był mistrzem spekulacji na temat tego jak anormalne i perwersyjne upodobania można wykorzystać w postcywilizowanym społeczeństwie, które nazwał Harmonią. Uważał na przykład, że Neronowi wyszłoby na dobre, gdyby jako dziecko mógł zaspokoić swoją żądzę krwi pracując w rzeźni. Małe dzieci, które uwielbiają się babrać w błocie mogłyby być zorganizowane w “Małe Hordy” czyszczące toalety i opróżniające śmietniki, z medalami przyznawanymi przodownikom. Nie upieram się przy tych przykładach ale za zasadą ich działania, która, jak myślę, ma sens jako jeden z wymiarów ogólnej rewolucyjnej transformacji. Pamiętajmy jednak aby nie brać dzisiejszej pracy takiej jaką ją widzimy i tylko dopasować ją do właściwych ludzi, z których niektórzy z pewnością są perwersami.

Jeżeli technologia ma odegrać w tym jakąś rolę, to nie do wyautomatyzowania pracy, lecz by otworzyć nowe perspektywy do re/kreacji. W pewnym stopniu możemy chcieć powrócić do rękodzieła, które William Morris uważał za prawdopodobny i pożądany rezultat rewolucji komunistycznej. Sztuka zostałaby odebrana snobom i kolekcjonerom, zlikwidowana jako wyspecjalizowany dział obsługujący elitarną publiczność, a jej walory piękna i kreacji przywrócone do integralnego życia, z którego zostały skradzione przez pracę. To otrzeźwiająca myśl, że wychwalane pod niebiosa greckie urny, które eksponujemy w muzeach, były w swoim czasie używane do przechowywania oliwy z oliwek. Wątpię by nasze przedmioty codziennego użytku przetrwały próbę czasu, jeżeli w ogóle będzie jeszcze jakiś czas. Chodzi o to, że w świecie pracy nie ma czegoś takiego jak postęp; jeśli już, to wręcz coś przeciwnego. Powinniśmy bez skrępowania wykradać z przeszłości co tylko się da, starożytni nic na tym nie tracą, a my wiele zyskujemy.

Wynalezienie na nowo życia codziennego oznacza marsz po krawędziach mapy. Istnieją, to prawda, spekulacje bardziej sugestywne niż ktokolwiek mógłby podejrzewać. Poza Fourierem i Morrisem – i nawet u, uwaga podpowiedź, Marksa – są pisma Kropotkina, syndykalistów Proudhona i Pugeta, starych (Berkman) i nowych (Bookchin) anarcho-komunistów. Communitas braci Goodmanów są przykładem ilustrującym jakie formy mogą nastąpić z danych funkcji (celów), jeżeli rozwiać by zasłony dymne to można by coś wyłowić z mglistych nawoływań heroldów alternatywnej / odpowiedniej / pośredniej / konwiwialnej technologii jak Schumacher i przede wszystkim Illich. Sytuacjoniści – reprezentowani przez Rewolucję życia codziennego Vaneigema i w Situationist International Anthology – są trzeźwo myślący aż do przesady, a nigdy bezpośrednio nie połączyli poparcia dla rządów rad robotniczych ze zniesieniem pracy. Choć lepsza już nawet ta ich niespójność, niż jakakolwiek istniejąca wersja lewicy, której wyznawcy wydają się być ostatnimi obrońcami pracy, bo jakby nie było pracy to nie byłoby też pracowników, kogo by zatem mieli organizować?

Abolicjoniści będą więc w dużej mierze zdani na siebie. Nikt nie może powiedzieć, co by wynikło z wyzwolenia stłumionej pracą mocy twórczej. Wszystko się może zdarzyć. Problem nurtujący dyskutantów, wolność kontra konieczność, ze wszystkimi swoimi teologicznymi nutami, rozwiązuje się praktycznie sam z siebie, gdy wytwarzanie wartości użytkowych[18] zbiega się z zabawą.

Życie stanie się grą, a raczej wielością gier, a nie – jak jest teraz – grą o sumie zerowej. Optymalny kontakt seksualny to paradygmat produktywnej zabawy. Uczestnicy wzmagają nawzajem swoje przyjemności, nikt nie liczy punktów, a wszyscy wygrywają. Im więcej dasz, tym więcej otrzymasz. W życiu ludycznym to, co najlepsze w seksie, rozleje się na większość obszarów życia codziennego. Wszechobecna zabawa prowadzi do libidinizacji życia. Z kolei seks może przestać być tak desperackim i niecierpiącym zwłoki, może stać się bardziej radosnym. Jeśli dobrze rozegramy nasze karty, możemy wyjąć z życia więcej, niż w nie włożymy; pod jednym jednak warunkiem, że będziemy grać na serio.

Proletariusze wszystkich krajów… zrelaksujcie się!


[1] Konwiwialność rozumiana nie tylko jako idea życia razem w różnorodności, ale też, za Ivanem Illichem, jako życie biesiadne, wspólnotowe, wesołe, towarzyskie, wspomagające rozwój człowieka.

[2] Komensalizm to typ zależności o charakterze symbiozy, w którym relacja jest korzystna dla jednego z partnerów, a obojętna dla drugiego.

[3] Saint Monday (Święty Poniedziałek) – anglosaski zwyczaj nieobecności w pracy w poniedziałek pochodzący jeszcze ze zwyczajów cechowych XVII w. Pracownicy otrzymywali wynagrodzenie w sobotę w związku z czym potrzebowali dodatkowego dnia odpoczynku po niedzielnych pijatykach.

[4] Mużyk, za Słownikiem języka polskiego PWN, to “ciemny, zacofany chłop w dawnej Rosji”.

[5] Fryderyk Schiller, Listy o estetycznym wychowaniu człowieka i inne rozprawy, Warszawa 1972, wyd. Czytelnik, s. 162

[6] Karol Marks, Kapitał, Tom III, Dział VII, Rozdział 48., Warszawa 1983/1984, wyd. Książka i Wiedza. Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, tom 25, część 1/2, s. 560

[7] Seymour Martin Lipset, Homo politicus. Społeczne podstawy polityki, Warszawa 1995, Wydawnictwo Naukowe PWN, s. 433

[8] Adam Smith, Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów. Tom 2, Warszawa 2015, Wydawnictwo Naukowe PWN, s. 446-447

[9] Zwrot, który po raz pierwszy pojawił się w serialu “Zagubieni w kosmosie” z 1965 r., gdzie wypowiada go robot należący do głównych bohaterów. Potem pojawia się wielokrotnie w różnych tekstach kultury z nurtu science-fiction, od filmu “Obcy – ósmy pasażer Nostromo”, po animowany serial “Futurama”. Dosłownie znaczy “nie da się tego obliczyć” i zazwyczaj jest reakcją robota lub komputera na sytuację wykraczającą poza to jak jest zaprogramowany (w filmie “Obcy” przetłumaczone jako “niezdolny do wykonania operacji”). Jest to jednak także gra słów, która znaczy tyle co “to się nie kalkuluje”, w sensie opłacalności ekonomicznej.

[10] Work is Dangerous to Your Health (Praca jest niebezpieczna dla zdrowia) – tytuł popularnego w Stanach Zjednoczonych lat 1970. poradnika z zakresu bezpieczeństwa i higieny pracy.

[11] Times Beach – miasteczko w stanie Missouri, które zostało w całości wysiedlone w 1982 r. ze względu na skażenie gleby dioksynami.

[12] Three Mile Island – elektrownia atomowa w stanie Pensylwania, gdzie w 1979 r. doszło do najpoważniejszej awarii cywilnej instalacji nuklearnej w Stanach Zjednoczonych.

[13] Bhopal – miasto w Indiach w stanie Madhya Pradesh gdzie w 1984 r. doszło do wycieku trujących gazów z fabryki pestycydów. W skutek wycieku, bezpośrednio lub w efekcie powikłań, zmarło blisko 20 tys. osób. Katastrofa w Bhopalu uważana jest za najtragiczniejszą katastrofę przemysłową w historii, wyprzedzając w tym niechlubnym rankingu nawet Czarnobyl.

[14] Occupational Safety and Health Administration – agencja Departamentu Pracy Stanów Zjednoczonych powołana w celu kontrolowania warunków panujących w miejscu pracy.

[15] Tutaj w podobnym znaczeniu do obecnie funkcjonującego terminu “niewidzialna praca”.

[16] Karol Marks, Kapitał, Tom I, Księga I, Dział IV, Rozdział 13., Warszawa 1968, wyd. Książka i Wiedza, Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, tom 23, s. 518

[17] W oryginale tenure – w amerykańskim szkolnictwie wyższym termin określający stałą i nienaruszalną (rodzaj immunitetu) posadę akademicką zazwyczaj związaną ze stanowiskiem profesorskim.

[18] Wytwarzanie wartości użytkowych, w duchu Ivana Illicha, jest czymś innym/więcej niż tylko produkowanie towarów jak to ma miejsce w industrializmie.