Europa stoi przed największym wyzwaniem, odkąd tak zwani barbarzyńcy zaczęli dobijać się do bram Cesarstwa Rzymskiego. Zbliżający się exodus Gazańczyków, trzęsienie ziemi w Afganistanie, wciąż trwający zapomniany konflikt w Syrii, Libia jako państwo upadłe, susze nawiedzające Róg Afryki, czystki plemienne na południe od Sahary. Ci ludzie, prędzej czy później tu przybędą. Jest to naturalny proces wędrówki ludów, które poszukują warunków zapewniających im dobrostan. Na świecie jest mnóstwo murów, a jedyne, co udało się dzięki nim osiągnąć, to więcej przemocy zwiększającej poziom lęku i alienacji. Mury tylko kumulują nienawiść i gniew.
Jesteśmy Europejczykami przez przypadek, tylko dlatego, że się tu urodziliśmy. Żyjemy w uprzywilejowanym świecie tylko dlatego, że nasi przodkowie byli chciwymi skurwielami. Aby osiągnąć kompromis w kwestii migracji i raz na zawsze rozwiązać problem musimy odpowiedzieć sobie na jedno bardzo ważne pytanie: „czy jesteśmy gotowi poświęcić przywilej nieustającej obfitości towarów i usług?” Odpowiedź powinna brzmieć: „Tak, jesteśmy!”. Nie chcę być brutalny, ale hasło skrajnej prawicy „dostosuj się albo wypierdalaj” należy skierować do nas, uprzywilejowanych, a nie do nieuprzywilejowanych, którzy do nas przybywają. Dlaczego europejska koncepcja wielokulturowości i związane z nią polityki integracyjne zawiodły? Bo wszyscy parli na integrację Innego ze społeczeństwem europejskim, a nie na to, byśmy to my integrowali się z nimi. I nie mówię tu o równości egzekwowanej przez prawo, czy frazesach wygłaszanych z mównicy ale o kolonialnym i europocentrycznym podejściu do Innego, które jest wyryte w europejskim genotypie.